kancho kanazawa

Duży Obóz 1: Dzień 7 - Bitwa której nie było i inne zjawiska

Obserwując dzisiejszą grę wojenną w roli arbitra nasuwały mi się dwa cytaty z filmu REJS:
„W filmie polskim to jest tak: Nuda. Nic się nie dzieje. (…)W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje.(…) Dłużyzna.”


„Na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy”.

Przygotowania do bitwy

Dzisiejsza pobudka oraz rozruch przebiegły bardzo sprawnie. Śniadanie zostało zjedzone również bardzo szybko a wszystko dlatego, że z samego rana miała odbyć się wspomniana już, długo wyczekiwana gra wojenna. Drużyny przygotowały okrzyki, skonstruowały flagi, wszyscy wymalowali sobie na policzkach barwy wojenne i udali się na pole bitwy. Arbitrzy zajęli pozycje na pasie neutralnym aby łatwo było obserwować manewry, a gdy ekipy dały znać, że pochowały swoje flagi i są gotowi do boju sędzia główny dał sygnał gwizdkiem do rozpoczęcia batalii. Sędziowie ustawieni na strategicznych pozycjach cierpliwie czekali na rozwój wydarzeń. Czekali. Czekali. Czekali…

Po krótkiej drzemce postanowiliśmy zrobić obchód po placu boju i zobaczyć czy grupa pięćdziesięciu osób biorących udział w bitwie nie została przypadkiem pożarta w lesie przez stado saren (bo trzeba wiedzieć, że są to najniebezpieczniejsze ze zwierząt w tej okolicy, chociaż w nocy słychać czasem tajemnicze pomruki).


Przygotowań ciąg dalszy...


Okazało się, że zarówno jedna jak i druga grupa postanowiła zaciekle bronić swojej flagi…tylko, że zapomnieli o atakowaniu. Ustawiwszy palisadę dookoła swojego sztandaru, rozłożyli kocyki, włożyli okulary przeciwsłoneczne, nasmarowali się kremem przeciwsłonecznym z filtrem i słuchając piosenek Boba Marleya zaczęli podawać sobie fajkę pokoju.
Przypominało mi to jeden dawny mecz na MISTRZOSTWACH EUROPY w piłce nożnej, kiedy to Włosi zostali pokonani swoją własną bronią, bo zarówno Szwedom jak i Duńczykom w ich meczu do wyjścia z grupy wystarczył remis, więc obrońcy jednej z ekip przez 20 minut podawali sobie piłkę we własnym polu karnym.

Można się śmiać z naszych podopiecznych ale prawda jest taka, że słońce tego dnia paliło niemiłosiernie i nawet kenijscy lekkoatleci po kwadransie zabawy daliby sobie spokój, dlatego postanowiliśmy przełożyć całą grę na następny dzień i rozpocząć wojnę o świcie.

Rozgrywki terytorialne i ... gra w lotkę



A skoro już o wojnie mowa, w jednym z domków podczas sprawdzania porządków instruktorzy zastali prawdziwy Saigon, dlatego opiekunowie postanowili rozbić domek na Wietnam Północny i na Wietnam Południowy, który od teraz będzie mieszkał w domku po drugiej stronie ośrodka, przy bramie, blisko lasu (a tam podobno  nocą słychać pomruki saren).
Po wykonaniu jednej z herkulesowych prac i uprzątnięciu stajni Augiasza, spakowaniu się i przeprowadzce, rozegrany został turniej gry w lotkę na dużej sali treningowej. Mecze były niezwykle szybkie, dynamiczne i co najważniejsze, bardzo emocjonujące.
Po rozegranym turnieju wszyscy udali się do swych domków, a po toalecie wieczornej…coś w lesie zaczęło pomrukiwać (chyba sarny).

Galeria zdjęć

Newsletter

Wpisz swoje dane, aby być na bieżąco z wydarzeniami w klubie!

Włącz swój javascript, aby przesłać ten formularz